Pierwsza tropikalna noc za nami. Jest duszno, mimo klimatyzacji. Biologiczny zegar nie mógł się nadziwić, że położyliśmy się o 17 polskiego czasu. Najwyraźniej myślał, że to poobiednia drzemka i stwierdził, że czas wstać po 2h godzinach. Poprzewracałem się z boku na bok i udało mi się wynegocjować jeszcze kilka godzin szarpanego snu. Wstaliśmy lekko zaspani o 11:00.
Malezja powitała nas deszczem. Po śniadaniu złożonym z pity usmażonej z jajkiem maczanej w sosie curry, wybraliśmy się do muzeum narodowego, żeby się odnaleźć w historii tego kraju. Najpierw musieliśmy jednak przebić się przez miasto, które jest całkowicie nieprzystosowane do pieszego ruchu. Półmetrowe krawężniki i chodniki tej samej szerokości urywające się z nienacka. Dodatkowo szaleni kierowcy, którzy nawet nie myślą, żeby się zatrzymać widząc pieszego próbującego przejść na drugą stronę ruchliwej jezdni i wszechobecne estakady i wiadukty, których nie sposób przekroczyć pieszo. No i światła dla pieszych, które potrafią się nigdy nie zmienić z czerwonego na zielone. To wszystko sprawia, że w niekţórych częściach KL poczuć się można jak na autostradzie.
Samo muzeum zupełnie przypadkiem zaczęliśmy zwiedzać od tymczasowej wystawy o trumnach. Później więc mogło być tylko ciekawiej. Ostatecznie dowiedzieliśmy się, że Malezja to wyjątkowo pokojowe Państwo wielu narodowości i kultur, okupowane od 16 w. przez portugalczyków, holendrów,brytyjczyków i japończyków, przy czym w szczególności okupacja brytyjska była bardzo spokojna i dawała mieszkańcom dosyć dużą autonomię. Od lat 50-tych po odzyskaniu niepodległości Malezja to monarchia parlamentarna, z 9 rodzinami królewskimi, z których co 5 lat wybierany jest król. Jak to sami malajowie komentują - błękitnej krwi im nie zabraknie.
Z muzeum przedostaliśmy się do Little India, hinduskiej dzielnicy z bajecznie kolorowym targowiskiem i tysiącem przysmaków sprzedawanych na straganach. Spróbowaliśmy niektórych, ale nazw nie pomnę. Ich konsumpcja wśród tłumu na targowisku skłoniła nas do przemyśleń czy aby nie wybrać się kiedyś do Indii.
Skonani wróciliśmy do domu z ambitnym postanowieniem zaplanowania dalszej podroży i uruchomieniem wreszcie tego bloga. Ale odświeżający prysznic, jet-lag i widok łóżka zrobiły swoje. Zasnęliśmy w trzy minuty z przewodnikiem w ręku.