Tego dnia dopadl mnie kryzys. Mialem serdecznie dosyc zwiedzania w 34 stopniowym upale. Marzenka sila zerwala mnie z lozka, ale meczylem sie okropnie.
Ostatecznie jednak, po posniadaniowej drzemce zebralem sie do kupy i ruszylismy zwiedzac Little India i pojechalismy za miasto do najwiekszej w Malezji swiatyni buddyjskiej Kek Lok Si z najwyzszym posagiem Bogini Milosierdzia wysokim na 140m i wykonanym z bronzu. Piekne miejsce, chociaz pelna komercha. Jeszcze wieksza niz w katolickich sanktuariach - Fatimie czy Lourdes. Wystarczy napisac, ze zeby dostac sie do swiatyni trzeba odbyc 20 minutowy spacer przez stoiska z T-shirtami, wiatraczkami, butami, parasolkami itp. - innego wejscia nie ma. W naszych sanktuariach sprzedaja przynajmniej tematycznie powiazane artykuly - swiete figurki i rozance.
Wieczor, ledwo powloczac nogami, spedzilismy eksplorujac Chinatown i posilajac sie w najbardziej zatloczonej knajpie. Merka sprobowala zupy z rybimi kluskami. Ja skusilem sie na kielki bambusa z wedzona, strasznie slona, ryba. Fajnie sprobowac czegos nowego.
Ogolnie stare miasto Penang jest bardzo klimatyczne i super pokazuje konstrukcje wielorasowego narodu Malajskiego, gdzie szczegolnie na polnocy dominuja chinczycy, przemieszani z hindusami i gdzieniegdzie rdzenna ludnoscia.