No to jestesmy w Meksyku! Pierwszy kontakt z miastem zapewnil nam szalony taksowkarz.Za rada innych doswiadczonych podroznikow skorzystalismy z TAXI Autorisada - za podroz do okreslonego celu placi sie juz na lotnisku, dzieki czemu latwiej uniknac przekretu. Latwiej oznacza,ze moze sie udac go uniknac, ale nie jest to pewne. W naszym przypadku na wlasnej skorze nauczylismy, ze ceny i przeliczniki walut sa wzgledne, nawet w miejscach, ktore wzbudzaja zaufanie.
Pierwsza rzecza, ktora rzucila nam sie w oczy byla ilosc policji na ulicach. Uznalismy to za dobry znak - tak pilnowane miasto musi byc bezpieczne. Jeszcze tego samego wieczoru wyprowadzil nas z tego bledu znajomy Huberta, przewodnik - Tomek - mowiac, ze policja ze wzgledu na korupcje i swoja wladze jest najbardziej niebezpieczna i wskazane jest jej unikac, w waznych sprawach kontaktujac sie bezposrednio z konsulatem.
Nasz szalony taksowkarz dowiozl nas szybko i w miare bezpiecznie (a na pewno jechal calkiem, jakby to ujac, zdecydowanie) wyskakujac raz po raz na gesto usianych, nawet na glownych ulicach, progach zwalniajacych. Sam hotel milo nas zakoczyl - tu podziekowania dla wspomnianego Tomka.
Po 20 minutowym czasie dla siebie ruszylismy w miasto. Tomek zaprowadzil nas do Zona Rosa, dzielnicy dobrych knajp, dyskotek i gej-klubow. Zaczelismy od kolacji w barze karaoke - podoba mi sie w latynosach, ze nie maja krepacji - nawet jesli nie potrafia spiewac, chociaz bywa to meczace dla publiki. Spozylismy quesedillas z serem, popilismy Corona i poszlismy szukac miejsca do potanczenia. Becia z Hubim poszli do ulubionej pedalowni Tomka, nasza pozostala czworka ruszyla do klubu, z ktorego dochodzily dzwieki lokalnej muzyki. Po przebiciu sie przez mur z co najmniej 10 ochroniarzy (wszystko tutaj jest mocno chronione) trafilismy do super urokliwego klubu, gdzie z glosnikow wydobywaly sie klimaty merengowo-salsowe. Biodro samo sie ruszalo. Z tanczeniem u latynosow jest to samo co ze spiewaniem. Nikt nie mowi, ze trzeba umiec, zeby to robic, a frajda jest!
Marzena-blondynka znacznie sie wyrozniala w tlumie i po 5 minutach wyrwal ja do tanca symaptyczny, niewielki latynos. Zrobil to na tyle kulturalnie, ze uznalem, ze moja interwencja nie jest wskazana :-). Poszedlem uratowac ja po dwoch tancach.
Do domu wrocilismy kolo 4, korzystajac z uslug wszechobecnych zielonogarbusowych taksowek. Specyficzne w nich sa dwie rzeczy - nie maja przedniego fotela i cena za przejazd rozni sie za kazdym razem. Wazne, zeby poprosic kierowce o uruchomienie taksometru. A jesli nie chce to TRZEBA ustalic z nim cene za przejazd na wstepie. Pozniej mozna sie troche zdziwic.
Jet-lag dal sie we znaki. Noc byla ciezka - no bo jak tu zasnac o 12 w poludnie (czasu polskiego)!?
P.S. Przepraszam za chaos tej relacji. Ale nie wiele mam czasu na uporzadkowanie moich notatek (na razie dzialamy na trybie "intensywny"), a natlok wrazen powoduje, ze probuje przekazac wszystko o czym pamietam. Moze wiec byc problem z ciagiem przyczynowo skutkowym. No ale coz, to na razie rekopis :-)