Do indianskiej wioski/miasteczka wybralismy sie na koniach. Ciekawe doswiadczenie. Gdyby tylko moje siodlo bylo dostosowane do europejskich rozmiarow tylka, byloby bardziej komfortowo i mniej bolesnie...
We wiosce znalezc mozna fascynujacy kosciol, w ktorym miejscowi mieszaja tradycyjne obrzedy indianskie z katolickimi. Bylismy swiadkami poswiecenia Bogu 5 butelek pepsi i kury, ktorej kark zostal skrecony po odmowieniu czegos, co swoim brzmieniem przypominalo rozaniec i indianskie spiewy. W tle grala 3-akordowa muzyka wykonywana na gitarze i akordeonie zapetlona w nieskonczonosc, a w powietrzu unosil sie zapach ziol rozsypanych na calej powierzchni podlogi i kadzidlo, ktorym miejscowy ksiadz/szaman obmachiwal figurki katolickich swietych ubranych w indianskie stroje...
Zdjec niestety nie bedzie, bo sa zakazane (a zakaz jest scisle przestrzegany). Ale moze to i dobrze, ze nie wszystko da sie pokazac na zdjeciach. Przyda sie gimnastyka dla wyobrazni i pamieci. A trudno to zapomniec.