Dzisiaj zwiedzilismy ruiny w Tikal. Pierwsze co uderza, to cena rozna dla miejscowych i turystow (odpowiednio 15 i 150 Quetzali). Zaraz potem uderzaja zlosliwe, upierdliwe i wredne dzunglowe muszki. Na ten atak nie bylismy przygotowani - wybralismy sie w sandalach, krotkich spodenkach, rekawkach itp. Rekomendowany plyn na komary tropikalne w ktory sie zaopatrzylismy - Mugga - dzialal, pod warunkiem, ze rozsmarowalo sie go na kazdym mm swojego odkrytego ciala. W przeciwnym razie rozwydrzone latajace cholerstwo przysysalo sie do tego nienasmarowanego miejsca (np. pod zegarkiem ugryzly mnie dwie), ale o tym dowiedzielismy sie dopiero potem. Ogolnie swedzi to duzo bardziej niz ugryzienie polskiego odpowiednika, a moje kostki obydwu stop zareagowaly dosyc alergicznie, przez opuchlizna troche utrudnia mi chodzenie. Mam nadzieje, ze wapno wystarczy.
Same ruiny calkiem interesujace - wynajelismy sobie przewodnika, wiec sporo sie dowiedzilismy. Istnialo to ogromne miasto - ponad 100 000 mieszkancow, a znajduje sie tu 4000 budynkow, z ktory odkryto zaledwie 15% i wiecej prawdopodobnie odkrywac sie nie oplaca, bo wymagaloby to ciaglej walki z dzungla. Ale najciekawsza jest chyba otaczajaca i walczaca o swoje dzungla. Poprowadzeni lesnym skrotem, waska sciezka przez tropikalny las, przez chwile rzeczywiscie poczulismy sie jak indianie, tyle, ze my uparcie opedzalismy sie od nieistniejacych pajakow i innych insektow, ktore spadaly-niespadaly nam na glowe.
Ciekawym przezyciem byla tez wizyta na najwyzszej z piramid - krecono z niej sceny do Gwiezdnych Wojen. Po horyzont rozciaga sie tu widok na ocean... dzungli - w kazda strone!
Wiecej na http://hubertpelka.blogspot.com/2008/10/tikal.html